niedziela, 17 maja 2015

32. " Police office "

Justin's POV :

Zostałem wepchnięty do sali przesłuchań jak ostatnia szmata na tym świecie.
Kazano mi usiąść i cierpliwie czekać na komisarza. Wciąż byłem skuty kajdankami tyle że z przodu ciała. Warknąłem wkurwiony.
Wciąż miałem w głowie to co dzisiaj się wydarzyło. Dzięki Bogu Madison żyła i to się liczyło, mogą wpakować mnie do paki. Co gorsza Adams i McCoulter nadal pozostawali bez winy za to co jej zrobili. Wyjdę z kicia i od razu zabiję ich obydwu. Chcę żeby ona była bezpieczna. Nic więcej. 
Drzwi otworzyły się, a do środka wszedł ten sam policjant, którego miałem na celu w kiblu w tym zasyfiałym barze. 
- Bieber, niezłe z ciebie ziółko. Przejrzałem twoje akta i jestem pod wrażeniem jak długo unikałeś odpowiedzialności za to co robisz. 
Oparłem się o krzesło siadając wygodnie i obserwując twarz komendanta. Kamienna twarz. Nie wiedziałem jak bardzo mogę grać.
- Pobicie w szkole, nielegalne wyścigi samochodowe, posiadanie sporej ilości narkotyków. Oh i wyrzucili Cię ze szkoły -  powiedział podnosząc na mnie wzrok znad mojej kartoteki policyjnej. 
- Dalej... usiłowanie morderstwa na nijakim Joe Crookerze, kradzież samochodu. - kontynuował. 
No już przestań pieprzyć. 
- A teraz to. Pobicie z dużym uszczerbkiem na zdrowiu, zniszczenie wyposażenia baru i napaść na funkcjonariusza policji, czytaj - mnie.
Mężczyzna rzucił kartoteką na metalowy stolik i usiadł naprzeciwko mnie.
Plakietka mówiła, że nazywa się Adam Verson,  dość nienorweskie nazwisko. Czy wszyscy z którymi mam do czynienia nie pochodzą z Norwegii?  Racja. Nie dogadaliby się ze mną. My fault.
Zaśmiałem się cicho i spojrzałem na przeszkloną Część pokoju.
- Ile ludzi siedzi po tamtej stronie?
Policjant spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
- Jedna osoba.
- Kto?
- A co to ma do rzeczy Bieber?  Opowiedz coś o sobie może, co?
- Już wszystko wiesz. Najlepsze jest to, że wszystko to, co mi przeczytałeś nie zostało udowodnione i bylewm jedynie podejrzanym.  Powinieneś to także wyczytać.
- Racja. Nie udowodniono ci tego, ale tym razem udowodnimy i będziesz siedział w kiciu.  Nieważne czy tutaj czy w USA, ale zadbam o to, żebyś miał sporo czasu na przemyślenie całego twojego życia.  Jak czuje się twoja matka z tym kim jesteś?
Zacisnąłem dłonie w pięść.
- Nie mam matki. 
- A ojciec?
- Mój ojciec nie żyje.
- A więc nie miał kto cię wychować. Przykre. Na to nigdy nie jest za późno, dlatego nauczysz się tego w więzieniu. Będziesz miał mnóstwo czasu.
- Muszę zadzwonić - powiedziałem.
- Do?
- Adwokata. - uśmiechnąłem się dumnie. Miałem oczywiście na myśli Petera. Ma dużą wiedzę prawniczą, więc wydostanie mnie stąd.
- Masz 5 minut.
- Gdzie jest telefon?
- Tutaj - pokazał mi ścianę naprzeciwko siebie, a ja odwróciłem się, żeby dokładnie zobaczyć lokalizację telefonu.
Kurwa,  będzie wszystko słyszał. Skurwiel.  
Wstałem i podszedłem do telefonu wpisując odpowiedni numer do Petera. 
- Słucham.
- Witam. Z tej strony Bieber - powiedziałem uprzejmie tak jakbym rozmawiał z adwokatem.
- Bieber? Gdzie Ty kurwa jesteś?
- Tak, oczywiście. Obecnie na komisariacie. Potrzebuję pańskiej pomocy z zakresu prawa.
- Kurwa.  W coś ty się wpakował.  Gdzie jest ten komisariat?
- Momencik - odwróciłem się do komendanta i zapytałem grzecznie adres, następnie powtarzając go Peterowi. 
- Wiesz ile chcą kaucji za ciebie?
- Nie.
- Zaraz wszystko załatwię.
- Dziękuję za pomoc.  Do zobaczenia. 
Wróciłem na miejsce patrząc na mężczyznę.
- Jakie były twoje motywy?
- Nie będę rozmawiał bez adwokata. - powiedziałem i uśmiechnąłem się. 
- Zanim twój adwokat przyleci tu ze Stanów to już zdążymy skończyć rozprawę. 
- Nie byłbym tego taki pewny. 
Siedziałem z podniesiona głową będąc pewnym siebie.
Mijała minuta za minutą. A ja myślałem tylko o niej. Co robi moja biedna Madison i w jakim jest stanie.  Zostałem w sali sam, a w moich uszach dźwięczała cisza.
-------

- No Bieber. Przyszedł twój adwokat. - zapowiedział posterunkowy,  którego widziałem po raz pierwszy na oczy.
Wstałem, ale ten wyhamował mnie gestem prawej dłoni nawołując do siedzenia. Od tych kajdanek piekły mnie nadgarstki  i parzyła skóra.  
Nagle do pomieszczenia wkroczył Peter,  jego mina nie oznaczała nic dobrego. Wszedł do środka z wściekłością na twarzy. Rzucił jakimiś papierami i usiadł naprzeciw mnie. 
- Myślisz, że jak wiele kurwa razy będę w stanie wyciągnąć cię z gówna w jakim siedzisz? Dowiedziałem się o wszystkim od ojca Madison, że twoja dziewczyna jest w szpitalu.
Spojrzałem na niego i położyłem złączone dłonie na stole. Uniosłem brwi obserwując go.
- Pobiłes policjanta w kiblu? Serio?
Warknąłem.
- Nie wyciągnę cie z tego. Oni mają monitoring z tego baru i nie widać na nim, żebyś miał jakiś powód do zaatakowania blondasa. 
- Wyklinał mnie! - warknąlłem wstając.
- Bieber, obudź się! Nie jesteś w Nowym Jorku, w swoim klubie! 
W końcu usiadł przy stoliku i schował twarz w dłonie. 
- Nie jestem w stanie cię z tego wyciągnąć. Siedziałem przez godzinę przed nagraniem z monitoringu próbując znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie dla twojego, kurwa, dziecinnego zachowania. A wiesz co jest najlepsze?
Podniosłem głowę patrząc na twarz Petera. 
- Zamierzają przesłuchać Madison. 
-A co ona ma do tego? - Warknąłem.
- Chcą żeby potwierdziła twoje poprzednie wybryki, ale ona o niczym takim nie wie, wiec dopiero się dowie. 
Kurwa jego mać.

1 komentarz: