niedziela, 17 maja 2015

32. " Police office "

Justin's POV :

Zostałem wepchnięty do sali przesłuchań jak ostatnia szmata na tym świecie.
Kazano mi usiąść i cierpliwie czekać na komisarza. Wciąż byłem skuty kajdankami tyle że z przodu ciała. Warknąłem wkurwiony.
Wciąż miałem w głowie to co dzisiaj się wydarzyło. Dzięki Bogu Madison żyła i to się liczyło, mogą wpakować mnie do paki. Co gorsza Adams i McCoulter nadal pozostawali bez winy za to co jej zrobili. Wyjdę z kicia i od razu zabiję ich obydwu. Chcę żeby ona była bezpieczna. Nic więcej. 
Drzwi otworzyły się, a do środka wszedł ten sam policjant, którego miałem na celu w kiblu w tym zasyfiałym barze. 
- Bieber, niezłe z ciebie ziółko. Przejrzałem twoje akta i jestem pod wrażeniem jak długo unikałeś odpowiedzialności za to co robisz. 
Oparłem się o krzesło siadając wygodnie i obserwując twarz komendanta. Kamienna twarz. Nie wiedziałem jak bardzo mogę grać.
- Pobicie w szkole, nielegalne wyścigi samochodowe, posiadanie sporej ilości narkotyków. Oh i wyrzucili Cię ze szkoły -  powiedział podnosząc na mnie wzrok znad mojej kartoteki policyjnej. 
- Dalej... usiłowanie morderstwa na nijakim Joe Crookerze, kradzież samochodu. - kontynuował. 
No już przestań pieprzyć. 
- A teraz to. Pobicie z dużym uszczerbkiem na zdrowiu, zniszczenie wyposażenia baru i napaść na funkcjonariusza policji, czytaj - mnie.
Mężczyzna rzucił kartoteką na metalowy stolik i usiadł naprzeciwko mnie.
Plakietka mówiła, że nazywa się Adam Verson,  dość nienorweskie nazwisko. Czy wszyscy z którymi mam do czynienia nie pochodzą z Norwegii?  Racja. Nie dogadaliby się ze mną. My fault.
Zaśmiałem się cicho i spojrzałem na przeszkloną Część pokoju.
- Ile ludzi siedzi po tamtej stronie?
Policjant spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
- Jedna osoba.
- Kto?
- A co to ma do rzeczy Bieber?  Opowiedz coś o sobie może, co?
- Już wszystko wiesz. Najlepsze jest to, że wszystko to, co mi przeczytałeś nie zostało udowodnione i bylewm jedynie podejrzanym.  Powinieneś to także wyczytać.
- Racja. Nie udowodniono ci tego, ale tym razem udowodnimy i będziesz siedział w kiciu.  Nieważne czy tutaj czy w USA, ale zadbam o to, żebyś miał sporo czasu na przemyślenie całego twojego życia.  Jak czuje się twoja matka z tym kim jesteś?
Zacisnąłem dłonie w pięść.
- Nie mam matki. 
- A ojciec?
- Mój ojciec nie żyje.
- A więc nie miał kto cię wychować. Przykre. Na to nigdy nie jest za późno, dlatego nauczysz się tego w więzieniu. Będziesz miał mnóstwo czasu.
- Muszę zadzwonić - powiedziałem.
- Do?
- Adwokata. - uśmiechnąłem się dumnie. Miałem oczywiście na myśli Petera. Ma dużą wiedzę prawniczą, więc wydostanie mnie stąd.
- Masz 5 minut.
- Gdzie jest telefon?
- Tutaj - pokazał mi ścianę naprzeciwko siebie, a ja odwróciłem się, żeby dokładnie zobaczyć lokalizację telefonu.
Kurwa,  będzie wszystko słyszał. Skurwiel.  
Wstałem i podszedłem do telefonu wpisując odpowiedni numer do Petera. 
- Słucham.
- Witam. Z tej strony Bieber - powiedziałem uprzejmie tak jakbym rozmawiał z adwokatem.
- Bieber? Gdzie Ty kurwa jesteś?
- Tak, oczywiście. Obecnie na komisariacie. Potrzebuję pańskiej pomocy z zakresu prawa.
- Kurwa.  W coś ty się wpakował.  Gdzie jest ten komisariat?
- Momencik - odwróciłem się do komendanta i zapytałem grzecznie adres, następnie powtarzając go Peterowi. 
- Wiesz ile chcą kaucji za ciebie?
- Nie.
- Zaraz wszystko załatwię.
- Dziękuję za pomoc.  Do zobaczenia. 
Wróciłem na miejsce patrząc na mężczyznę.
- Jakie były twoje motywy?
- Nie będę rozmawiał bez adwokata. - powiedziałem i uśmiechnąłem się. 
- Zanim twój adwokat przyleci tu ze Stanów to już zdążymy skończyć rozprawę. 
- Nie byłbym tego taki pewny. 
Siedziałem z podniesiona głową będąc pewnym siebie.
Mijała minuta za minutą. A ja myślałem tylko o niej. Co robi moja biedna Madison i w jakim jest stanie.  Zostałem w sali sam, a w moich uszach dźwięczała cisza.
-------

- No Bieber. Przyszedł twój adwokat. - zapowiedział posterunkowy,  którego widziałem po raz pierwszy na oczy.
Wstałem, ale ten wyhamował mnie gestem prawej dłoni nawołując do siedzenia. Od tych kajdanek piekły mnie nadgarstki  i parzyła skóra.  
Nagle do pomieszczenia wkroczył Peter,  jego mina nie oznaczała nic dobrego. Wszedł do środka z wściekłością na twarzy. Rzucił jakimiś papierami i usiadł naprzeciw mnie. 
- Myślisz, że jak wiele kurwa razy będę w stanie wyciągnąć cię z gówna w jakim siedzisz? Dowiedziałem się o wszystkim od ojca Madison, że twoja dziewczyna jest w szpitalu.
Spojrzałem na niego i położyłem złączone dłonie na stole. Uniosłem brwi obserwując go.
- Pobiłes policjanta w kiblu? Serio?
Warknąłem.
- Nie wyciągnę cie z tego. Oni mają monitoring z tego baru i nie widać na nim, żebyś miał jakiś powód do zaatakowania blondasa. 
- Wyklinał mnie! - warknąlłem wstając.
- Bieber, obudź się! Nie jesteś w Nowym Jorku, w swoim klubie! 
W końcu usiadł przy stoliku i schował twarz w dłonie. 
- Nie jestem w stanie cię z tego wyciągnąć. Siedziałem przez godzinę przed nagraniem z monitoringu próbując znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie dla twojego, kurwa, dziecinnego zachowania. A wiesz co jest najlepsze?
Podniosłem głowę patrząc na twarz Petera. 
- Zamierzają przesłuchać Madison. 
-A co ona ma do tego? - Warknąłem.
- Chcą żeby potwierdziła twoje poprzednie wybryki, ale ona o niczym takim nie wie, wiec dopiero się dowie. 
Kurwa jego mać.

środa, 6 maja 2015

31. " I'm fine "

Madison's POV :

- Justin? - powiedziałam patrząc jak wyprowadzają chłopaka w stronę radiowozu i wpychają do środka pojazdu. Co tu się dzieje?
Nagle poczułam mocny ból w plecach. Zbyt gwałtowny ruch. Syknęłam i w tym momencie podszedł do mnie młody ratownik medyczny, a obok niego trochę starszy lekarz. Obydwoje byli przystojni. Przygryzłam dolną wargę i spojrzałam w stronę radiowozu.
- Chcę wstać. - powiedziałam, ale zostałam zatrzymana przez ratownika.
- Siedź. Nie możesz na razie się ruszać, bo możesz uszkodzić kręgosłup.
- Co z kręgosłupem? - zapytał Phill- szofer mojego taty.
- Jest nadwyrężony od upadku, ale na szczęście może uda nam się uniknąć jazdy na wózku inwalidzkim,  jeżeli nie będzie się Pani nadwyrężać. - tutaj spojrzał na mnie - I proszę, żeby Pani o tym pamiętała.
- Nazywam się Madison - powiedziałam.
Po chwili dotarło do mnie, co powiedział młody lekarz. Będę niepełnosprawna? Nie.
- Doktor Jason Andres, miło mi -- powiedział i uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Proszę zabrać pacjentkę do ambulansu i przewieźć do szpitala.
Spojrzałam na ojca i powiedziałam ciche " Przepraszam ".
- Dlaczego to zrobiłaś? - powiedział, kiedy ratownicy delikatnie i z pełną ostrożnością przenieśli mnie na nosze.
- Słyszałam jak ktoś do mnie mówi, żebym skoczyła - szepnęłam - I ja wie...
- Jedziemy - powiedział lekarz Andres klepiąc blachę samochodu i wskakując do środka. Spojrzałam w sufit. Nie chcę już o niczym myśleć. 
Gdzie jest Justin? 
Westchnęłam cicho.
- Wszystko w porządku? - zapytał lekarz.
- Tak - skłamałam. 
- To super.
Zamknęłam oczy czując ból w plecach. Pamiętałam, że nie mogę zbyt dużo się poruszać, bo mogę wylądować jako niepełnosprawna. Nie chcę tego.
- Podam pani leki przeciwbólowe, które powinny szybko zadziałać. Nie chcemy żeby za bardzo pani to czuła.
Pokiwałam powoli głową i odczekałam kilka chwil. Zaczęło mi się nudzić, z chęcią pograłabym na telefonie albo napisała wiadomość do Any. A właśnie.... gdzie jest mój telefon? Czy jest w rękach tych... bandytów?  A może Justin zabrał go, kiedy mnie znalazł. Nie wiem.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos lekarza Andresa. W ręce trzymał strzykawkę i uśmiechnął się do mnie ciepło. 
- Podam Ci lek dożylnie, wtedy unikniemy większego urażenia kręgosłupa. 
Powoli i bezboleśnie wbił igłę w moja skórę. Spojrzałam na jego dłonie ale po chwili tego pożałowałam, ponieważ zrobiło mi się słabo.   

~~~~~~~~~~

Zamrugałam kilkakrotnie powiekami przyzwyczajając się do jasnego światła w pomieszczeniu. Gdzie ja byłam?
Zmarszczyłam brwi o rozejrzałam się po pomieszczeniu. Sala szpitalna.
Spojrzałam na swoje ręce. Nie byłam podpięta do żadnych kabli ani niczego w rodzaju sprzętów medycznych. Spojrzałam w sufit. Będę miała wiele czasu na rozmyślanie, skoro będę tkwić tutaj przez kilka dni. Mam nadzieję, że będzie to tylko kilka dni. Westchnęłam cicho i ponownie zamknęłam oczy, ale otworzyłam je nagle, kiedy usłyszałam, że drzwi się zamknęły. Rozejrzałam się po pokoju i zobaczyłam postać mojej mamy. Mrugnelam kilka razy chcąc się upewnić czy znowu nie mam jakichś halucynacji.
- Kochanie - szepnęła, a mnie ogarnęła wściekłość za to, co zrobiła ojcu. Powinnam wszystko z siebie wyrzucić, mam w końcu prawo być zła po tym, czego się dowiedziałam od ojca.
- Jak mogłaś nam to zrobić? - powiedziałam zaciskając mocno palce na prześcieradle.
- O czym ty mówisz? Byłam na wyjeździe służbowym w Europie o dotarłam tutaj tak szybko jak tylko mogłam- odpowiedziała spokojnie siadając obok mnie. Odsunelam się. 
A więc ona myśli, że ja nie wiem.
- A dokąd ten wyjazd służbowy, mamciu? - odparłam sarkastycznie. 
- Do Paryża. Kupiłam sobie nowy pierścionek i buty.
Uniosła swoją prawą nogę i pokazała wysokie czółenka z błyszczącą szpilką.  Zagwizdałam.  Faktycznie były ładne. 
Zmarszczyłam brwi dostrzegając, że na serdecznym palcu mojej matki nie ma obrączki, a jest pierścionek z błyszczącym oczkiem. Wyglądał jak zaręczynowy. Czy ona zaręczyła się ze swoim fagasem? Może już dawno, przecież mają pięcioletniego syna.
Odchrząknęłam cicho i oparłam się o dużą miękką poduszkę. Uśmiechnęłam się do mamy, ale nie był to szczery uśmiech. 
- Powiedz mi, co u mojego brata? - szepnęłam i zaczęłam bawić się poduszką dyskretnie obserwując moją matkę. 
Uniosła głowę z przerażoną miną i rozchyliła usta wciągając powietrze. Uśmiechnęła się po chwili i spojrzała na mnie, kiedy uniosłam głowę.
- U George'a? Co prawda dawno rozmawiałam z ciocią Helen, ponieważ jest na wakacjach w Miami, ale sądzę, że wszystko dobrze. 
Zaśmialam się bez humoru. Aj.  Będzie ciekawie.
- Nie pytam o George'a. Tylko o mojego pięcioletniego brata. Fakt. Ma innego ojca, ale nadal jest moim bratem, prawda?
Wszystkie kolory z twarzy mojej mamy odpłynęły w ciągu jednej sekundy. Jej usta zrobiły się blade i suche.
- Madison - szepnęła.
- Wyjdź stąd. - powiedziałam spokojnie,  na co moja matka szybko uniosła się i wyszła z sali trzaskając drzwiami. Wyglądała na skrzywdzoną moimi słowami.  Przecież to nie ja odeszłam od własnego dziecka. 
Ale tak właściwie to po co ona przyjechała tutaj, do Oslo,  skoro mieszka w Paryżu ze swoim kochankiem i dzieckiem. Nie chcę ich nawet poznać.  Nie potrzebuję tego. 
Patrzyłam na drzwi, a te otworzyły się i jak na zawołanie do środka wszedł lekarz.
- Dzień dobry, Madison. - powiedział przyjaźnie zabierając moją kartę z wynikami z łóżka i przeglądając ją. 
- Dzień dobry, panie... e... 
- Jason Andres. Jestem lekarzem prowadzącym. Będę obserwował twoje wyniki i prowadził leczenie.
Pochylił się nade mną i zaczął sprawdzać czy boli mnie szyja obkręcając ją.  Następnie wyjął małą latarkę z kieszonki fartucha i poświecił w moje oczy.
- W porządku.
- Na jakim jesteśmy oddziale? - zapytałam.
- Psychiatrycznym - odpowiedział spokojnie, a ja niemalże udusiłam się powietrzem. 
- Każdy trafiający do szpitala po próbie samobójczej jest przypisywany do tego oddziału.
- Dlaczego? - zapytałam. 
- Ponieważ zdaniem niektórych samobójcy są ludźmi chorymi psychicznie i należy ich leczyć. Ja natomiast uważam, że są to ludzie, którzy swoimi czynami wołają o pomoc. A próba odebrania sobie życia jest idealna, żeby ktoś zwrócił uwagę na ich cierpienie. Czyż nie jest tak, Madison?
Lekarz spojrzał na mnie odkładając notatki na mały stolik przy moim łóżku i usiadł obok mnie.
Czy ja miałam taką potrzebę? Żeby ktoś mnie zauważył?
- Właściwie to... - zaczęłam - mam bardzo trudne ostatnie miesiące. 
- Opowiedz mi o tym. Jestem nie tylko chirurgiem z zawodu, ale także psychologiem.
- To dlaczego pan pracuje na tym oddziale? - zapytałam następnie gryzac się w język. 
- Brakuje lekarzy w szpitalu, staram się jak mogę pomagać ludziom, ponieważ kiedyś nie pomogłem i muszę w ten sposób uciszyć sumienie. Ale wróćmy do twojego problemu - powiedział i uśmiechnął się ciepło. 
Czyli w tylko w naszym kraju o tym mówili w telewizji. Wciągnęłam powietrze...
- Otóż.. byłam przytrzymywana i wykorzystywana przez kilku mężczyzn.
W tym momencie przed oczami zobaczyłam twarz Drew i tą jego ekstazę w oczach, kiedy bawił się mną w najlepsze jednego wieczoru. 

- No dobrze maleńka. Zabawimy się.
Uniosłam głowę i zobaczyłam jak chłopak nalał do szklanki whisky i usiadł na kanapie.
- Podejdź tu do mnie - mruknął.
Zaczęłam powoli iść.
- Klęknij i wyjmij twojego przyjaciela ze spodni.
Przełknęłam głośno ślinę i rozpiełam rozporek mężczyzny. Usłyszałam jak wziął szklankę ze stołu i oparł się plecami o skórzaną kanapę.
Kiedy tylko zajęłam się jego męskością w upragniony przez niego sposób usłyszałam jak warczy i zapija swoje jęki whisky
- Tak dobrze, suko.

Wzdrygnęłam się na to wspomnienie i spojrzałam na Jasona.
- Zrobili ci coś złego? - zapytał subtelnie, a ja szybko pokiwałam głową.
Usłyszałam jak głośno wciąga powietrze.
- Więc to jest twój ból, o którym chcesz zapomnieć i krzyczysz prosząc o pomoc.
Spojrzałam na mężczyznę i przygryzłam dolną wargę zastanawiając się nad tym co powiedział.
- Nie byłam tego świadoma. 
Jason Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie.  
- Słyszałam czyjś głos. Kazał mi skoczyć.
- Ile razy ci się to zdarzyło? - zapytał. 
- Kilka.
- Nie obawiasz się, że to może być schizofrenia? - zapytał i znowu wziął dokumenty. Zaczął coś pisać na odwrocie kartki.
- Weźmiemy to pod uwagę podczas twojego leczenia. A teraz odpoczywaj - powiedział wstając i odwieszając dokumenty.
- A co z tym... wózkiem inwalidzkim? - zapytałam.
- Masz uszkodzony kręgosłup, ale w niedużym stopniu.  Uda nam się tego uniknąć - powiedział uśmiechając się pocieszająco - Później jeszcze cię odwiedzę.
- Do zobaczenia.

piątek, 1 maja 2015

30. "You'll go to jail for it. "

CZYTASZ = KOMENTUJESZ! !

Nobody's POV. :

Po wyjściu Justina Madison wciąż siedziała w łazience, załamana tym co powiedziała i dodatkowo przytloczona tym jak duży błąd popełniła. 
Uniosła się z podłogi i wybiegła z łazienki kierując się na balkon. Spojrzała przez okno i nie zobaczyła nic, co mogłoby ją zainteresować. Na ulicach toczyło się normalne, codzienne życie, dlatego Madison wyszła na balkon zapinając guzik od swoich spodni i zakrywając piersi ukryte pod stanikiem. Zadrżała czując jak chłodne powietrze owiewa jej połnagie ciało. Westchnęła chowając się sppwrotem do pokoju hotelowego a następnie wchodząc do łazienki.  Odkręciła wodę,  żeby ta spokojnie mogła napełniać wannę, a sama powoli zdjęła z siebie ubrania i stała przed lustrem i wpatrywała w swoje odbicie. Przygryzła  dolną wargę i wyprostowała plecy przez co jej piersi wizualnie się powiększyły.

Madison's POV :

Uśmiechnęłam się delikatnie, a po chwili znowu przygryzłam dolną wargę.
No dobra Madison. Zjebałaś sprawę,  dlatego teraz to odkręcisz. Tylko niech wróci
Przygryzłam dolną wargę i uniosłam wyżej swój podbródek.
Przecież nie możesz od tak go traktować tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś cię skrzywdził.
Nagle coś upadło na podłogę z dużym hukiem. Podskoczyłam do góry ze strachu i spojrzałam w tamtą stronę. Wazon z kwiatami stojący na półce w ścianie nagle spadł rozbijając się na milion kawałków. Czy ktoś jest tutaj?
Przecież wazon sam z siebie by nie spadł.  Szybko rozejrzałam się wokół, ale nikogo w łazience nie było.  Nałożyłam na siebie szlafrok szybko wychodząc z łazienki. Zobaczyłam jakiś cień stojący przy balkonie. 
- Ha-halo? - powiedziałam do postaci.
Cisza. Zmarszczyłam brwi podchodząc bliżej do cienia.
Nie,  tylko nie to.
- Myślałaś, że pozwolimy ci odejść od tak? - szepnął męski głos. Niski męski głos. 
- K-kim jesteś? - powiedziałam drżącym głosem. 
- Twoim wyobrażeniem.
Co? Zmora? To jest wytwór mojej wyobraźni, z którym rozmawiam? Postradałam zmysły. 
- Podejdź do mnie, a wytłumaczę ci kilka rzeczy - odpowiedziała postać. Pokiwałam przecząco głową, a postać zaczęła się zbliżać.  Zaczęłam się wycofywać.
- Jesteś nic nie warta. Po co męczysz się ze swoim oszpeconym ciałem? Zobacz jak wyglądasz.
Spojrzałam na siebie i zmarszczyłam brwi. Zmora ma rację.
- Jesteś w wieżowcu, sama w pokoju. Nie sądzisz, że to dobry pomysł, żeby zakończyć swoje cierpienie?
Zamknęłam oczy. 
- Pomyśl jak dużym ciężarem będziesz dla swojego ojca, jak źle potraktowałaś tego chłopaka, który przyleciał tu z Nowego Jorku. Tylko po to, żeby cię uratować
To prawda. Jestem skończona, po tym wszystkim. Oni powinni mnie zabić i potem się mną bawić. Przecież ja jestem juz skończona.  Skończona. 
- Jesteś już skończona. Słyszysz? Skoń-czo-na. 
Coś  delikatnie mnie popchnęło, żebym zaczęła iść w stronę balkonu. Otworzyłam duże drzwi wychodząc na zewnątrz.  Oparłam się o balustradę i spuściłam głowę.
Na dworze zachodziło słońce powodując, że wokół robiło się coraz ciemniej.
- Wejdź
Wspięłam się na poręcz i stanęłam na niej trzymając się czegoś na kształt winorośli oplatających balkon.  Skąd to się tu wzięło?  Stałam tak długą chwilę wpatrując się w tłum gromadzący się pod hotelem i krzyczącym, żebym tego nie zrobiła.
- A co z tym chłopakiem, który się tobą bawił?
- Nazywa się Justin! - krzyknęłam.
- I tak by cię zostawił
- Nigdy by mnie nie zostawił! Kocha mnie!
- Nie wiesz co to jest miłośćJesteś beznadziejna we wszystkim co robisz.
- Zostaw mnie!
- Nie ominę tego widowiska. Jak powoli będziesz lecieć w dół
- Nienawidzę swojego życia! 
Odwrocilam się do tyłu, żeby spojrzeć temu komuś w oczy.  Kiedy to zrobiłam zobaczyłam, że nikogo tam nie było.  Czy ja kłóciłam się z własnymi myślami?
Poczułam jak tracę równowagę.
Spadam.
Tato wybacz mi.
Mamo wybacz mi.
Justin, kochany, wybacz mi.
Nagle poczułam coś pod plecami.

Nobody's POV :

Justin powoli wracał ulicami Oslo, kiedy zobaczył tłumów ludzi pod hotelem. Zmarszczył brwi i zaśmiał się patrząc na wystraszonych ludzi.
- Dzwońcie po policję! Szybko!
Kilka osób trzymało przy uchu telefon i dzwoniło gdzieś bardzo szybko wypowiadając pojedyncze słowa.
Obok chłopaka przebiegła kobieta mało co go nie wywracając.
Chłopak będąc zmieszanym zaczął się rozglądać.
- Jakaś dziewczyna chce wyskoczyć z okna! - krzyczała kobieta do telefonu, a następnie szybko podała adres hotelu.
Justin podbiegł do tłumu i spojrzał w górę, czyli w kierunku gdzie patrzył każdy ze stojących.  Zobaczył tam drobną postać Madison owiniętą szczelnie szlafrokiem. Krzyczała coś tak jakby z kimś rozmawiała, ponieważ co chwilę odwracała się w jedną stronę.
- O nie,  znowu ma napady schizofrenii- szepnął pod nosem chłopak szybko wybiegając z tłumu.
Justin kierował się do schodów nie mając czasu na czekanie na windę. Wbiegał co trzy stopnie nie czując nic poza chęcią uratowana Madison.
Czwarte piętro.
Siódme.
Dziewiąte. 
W końcu znalazł się na odpowiednim piętrze. Szybko przebiegł długi korytarz i szarpnął za klamkę otwierając drzwi.
- Nienawidzę swojego życia! - krzyknęła dziewczyna zaczynając płakać.
- Madison - powiedział, kiedy dziewczyna odwróciła się przodem do pomieszczenia, otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie straciła równowagę i spadła w dół z krzykiem.
Chłopak szybko wbiegł na balkon i wychylił się za szczebelki nie wiedząc dokładnie co robić. 
- Nie! - krzyknął upadając na kolana i zaczynając płakać.
To było silniejsze od niego, rozpacz ogarnęła jego ciało.
- Kurwa! - krzyknął na całe gardło nie mogąc odpędzić od siebie tej boleści.
Nagle usłyszał krzyk radości i brawa tłumu stojącego pod hotelem.
Spojrzała dół i zobaczył jak ciało Madison leży na specjalnym materiale straży pożarnej, a zajmują się nią ratownicy medyczni.
- Dziękuję Ci, Boże. Kurwa, dziękuję Ci z całego serca, że ją uratowałeś - powiedział chłopak i wstał szybko zbiegając na dół,  żeby jak najszybciej znaleźć się przy swojej ukochanej.
Dlaczego ją opuścił? Gdyby tego nie zrobił to nie doszłoby do tego.
Szybko znalazł się na dole i biegł próbując przepchnąć się przez tłum.
- Przepuśćcie mnie, Kurwa!  - krzyczał aż w końcu znalazł się przy Madison, która trzęsła się z zimna. Na miejscu był już jej ojciec i jego ochroniarz /szofer.
- Madison. ..
- Justin - szepnęła i szybko się do niego przytuliła chcąc poczuć się bezpiecznie.
- Przepraszam.
- Za co mnie przepraszasz? - szepnął chłopak.
- Za wszystko.
- Nigdy już nie odejdę od ciebie nawet jeżeli będziesz tego chciała - powiedział Justin i uśmiechnął się delikatnie patrząc na twarz dziewczyny.
- Jesteś nienormalna, wiesz o tym?
Dziewczyna pokiwała głową patrząc smutno na chłopaka.
- Ale dlaczego? - zapytał.
Nagle Justin został odsunięty z siłą od Madison i powalony na ziemię.
- Co panowie robią?! - krzyknął pan Beer.
- Zostawcie go! - wrzasnęła Madison próbując wstać, ale nie mogła, bo upadek na materiał spowodował ból pleców.
Justin został skuty w kajdanki i przygnieciony do ziemi przez jednego z policjantów. 
- Komendant Birner -powiedział młody mężczyzna pokazując legitymację  policyjną ze wszelkimi danymi. - Chłopak zostaje zatrzymany pod zarzutem wszczęcia bójki, zniszczenia wyposażenia baru oraz spowodowanie ciężkich obrażeń na ciele.  Będąc pod wpływem alkoholu.
- Co?! - krzyknęła Madison.
Justin został podniesiony z ziemi i poprowadzony do policyjnego radiowozu, gdzie został wepchnięty jak więzień.
- Pójdziesz do pierdla za to, co zrobiłeś- powiedział policjant i zatrzasnął drzwi.

__________________