wtorek, 18 kwietnia 2017
💖 Garstka informacji :) + niespodzianka 💖
Cześć miśki. 💕
Chciałam ponownie uruchomić nasze opowiadanie, ale z powodu błędu technicznego wszystkie zapisane przeze mnie rozdziały zniknęły z mojego komputera. 😧
Byłam tak rozczarowana i wściekła, że impulsywnie podjęłam decyzję o porzuceniu opowiadania.
Minęło trochę czasu, zdążyłam unormować wszelkie sprawy, które zawsze powodowały konflikt z opowiadaniem. Tak, zgadliście- szkoła, później matura, cały stres przed wynikami z egzaminu maturalnego, rekrutacji na studia no i ostatecznie studia.
Troszkę zdążyło się zmienić, ale moja miłość do pisana czegokolwiek i o czymkolwiek pozostała nie zmieniona.
Dlatego powracam z nową dawką weny, kreatywności i lekturą, którą zamierzam Wam zaprezentować już teraz.
Nowe maleństwo, opowiadanie, nie jest dziełem wyłącznie mojej klawiatury, ale tym razem powstało dzięki cudownej współpracy z moim dobrym znajomym. Przez ponad rok pisaliśmy ze sobą wiadomości tworząc historię z pogranicza tematyki, którą zarówno Wy i ja lubimy najbardziej.
Któregoś wieczoru postanowiłam, że spiszę historię od początku i podzielę się nią z Wami, moimi czytelnikami, aby wynagrodzić Wam nagłe zakończenie The Drug Of Eternal Love i drastyczne zniknięcie naszych bohaterów- Madison i Justina.
Dlatego przedstawiam Wam jeszcze cieplutkie opowiadanie, tworzone z emocjami i pełnym zaangażowaniem przez nas dla Was- "All Or Nothing".
Opowiadanie i nowego bloga znajdziecie TUTAJ.
Z początku nie mieliśmy zamiaru, aby robić z tego cokolwiek poza zabawą. 😌
⇒Jestem także oczywiście na asku i, uwaga, specjalnie dla Was dla ułatwienia, na wattpadzie!
Jestem osobą debiutującą na wattpadzie, więc będę potrzebować trochę czasu, by się przyzwyczaić i go ogarnąć. Link przekieruje Was do prologu nowego opowiadania. ;)
Dajcie znać czy czytacie nowe opowiadanie w komentarzach. Zachęcam do subskrypcji "All Or Nothing", abyście byli powiadamiani o wszystkich nowych wpisach.
No i pod nowym opowiadaniem dajcie znać, że jesteście z TDOEL 💖
Buziaki,
Love,
Ann.
x
wtorek, 8 marca 2016
:)
Postanowiłam się odezwać i przekazać kilka informacji dotyczących naszego opowiadania. Otóż.
- ruszamy z opowiadaniem od Nowa. Nowe rozdziały będą dodawane, ale dopiero od czerwca.
- najprawdopodobniej zmieni się strona inernetowa opowiadania (będę informować Was na bieżąco :) )
- Wszyatkiego najlepszego wszystkim kobietom!
- Chcę przeprosić za bardzo długą nieobecność, ale szkoła i obowiązki mnie pochlonely i puszcza mnie dopiero w czerwcu.
See you soon, babies! :)
#ann
sobota, 13 czerwca 2015
33. " I can't see anything "
Nobody's POV :
Minęły dwa tygodnie od momentu wypadku, po którym Madison znalazła się w szpitalu. Nie miała żadnej informacji od ojca o matce, która przestała się do niej odzywać oraz o Justinie. Nie wiedziała czy wciąż jest w Norwegii czy też wrócił do Stanów. Stan fizyczny dziewczyny polepszał się, co mogło oznaczać tylko jedno- będzie mogła zobaczyć się z Justinem. Natomiast wciąż cierpiała na ataki schizofrenii przy większym stresie i niekontrolowane napastnik złości.
Madison leżąc spokojnie na szpitalnym łóżku i rozglądając się po pokoju próbowała zabić panującą nudę. Nagle drzwi otworzyły się, a do środka wszedł dobrze znany dziewczynie lekarz. Uśmiechnął się i sięgnął po kartę z wynikami swojej pacjentki. Mruknął cos pod nosem i podszedł do dziewczyny siadając na skraju łóżka.
- Wykonam kilka badań, które pozwolą mi ocenić jak wiele potrwa leczenie. Sprawdzę twoje kręgi szyjne i cały kręgosłup, a później te wszystkie rany kłute na ciele - powiedział patrząc z uśmiechem na twarz Madison.
Beer powoli pokiwała głową i obróciła się na brzuch.
- Musisz to robić jeszcze wolniej. Jesteś po upadku z dużej wysokości. - powiedział lekarz klękajac jednym kolanem na łóżku. Zaczął powoli badać okolice kręgosłupa dziewczyny sprawdzając, które miejsca mogłyby być poddawane dalszym urazom.
- Z tego co widzę żadne bóle już nie występują. A co z szyją? - powiedział odchodząc do karty przebiegu leczenia Madison. - Boli Cię jak poruszasz, przekręcasz? Ewentualnie jak ją zginasz?
- Nie - odpowiedziała Madison śledząc wzrokiem lekarza, który dokładnie uzupełnial kartę z wynikami badań.
W końcu zamknął długopis i wsunął go w przednią kieszeń swojego lekarskiego fartucha.
Uśmiechnął się grzecznie.
- No dobrze. Teraz chciałbym zobaczyć ranę na żebrach. - odpowiedział odkładając dokumenty w rogu łóżka.
Kiedy opatrunek był widoczny mężczyzna pochylił się i zdjął opatrunek.
- No cóż. Wdało się zakażenie, ale już ustępuje. Ten nóż musiał być bardzo zabrudzony; a poza tym głęboka rana potrzebuje natychmiastowego działania.
Dziewczyna westchnęła cicho i spojrzała na lekarza.
- Będę miała po tym bliznę? - zapytała ostrożnie.
- Nie. Spokojnie.
Dziewczyna uśmiechnęła się i spojrzała na lekarza. Po chwili jej wzrok powędrował w stronę okna.
- Wszystko w porządku?
Madison's POV :
- Wszystko w porządku?
- Tak. Dziękuję.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, a do pomieszczenia wszedł umundurowany mężczyzna. A obok niego stał drugi. Obaj w średnim wieku i z posiwiałymi włosami na skroniach.
Jeden z nich powiedział coś po norwesku do lekarza, a ten pokiwał ze zrozumieniem głową. Otworzyłam szerzej oczy nie wiedząc o co chodzi.
- Panowie chcą cię przesłuchać. Jeden z nich jest tłumaczem, a drugi pracownikiem tutejszej policji. - powiedział i zaczął kierować się w stronę drzwi.
- Ale w jakiej sprawie?
Mężczyzna wzruszył ramionami i wyszedł.
- Witam. Nazywam się Adam Collins i jestem tłumaczem śledczym. Będę świadkiem dzisiejszego przesłuchania w sprawie... - tutaj zrobił przerwę i spojrzał na kartki, które wcześniej trzymał pod ręką- pana Justina Biebera. Kolega to porucznik Thomas Bierner.
Justina?! O co do cholery chodzi?
Najpierw odezwał się Norweg.
A tuż za nim tłumacz.
- Czy jesteś spokrewniona z Justinem Bieberem? Jeżeli nie to jak długo się znacie i kiedy się poznaliście.
- Nie. Nie jestem z nim spokrewniona, jest moim... my.. jesteśmy parą... chyba.
- Chyba? - zapytał tłumacz.
Coś mi przestało tu pasować.
- Dlaczego nie przekłada pan tego co ja mówię do pana policjanta?
W tym momencie szybko przetłumaczył moje słowa. Policjant zadał pytanie.
- Jak długo się znacie i kiedy się poznaliście?
- Kilka miesięcy temu. W klubie, którego jest właścicielem.
Policjant zanotował to co powiedziałam.
Następne pytania dotyczyły naszych relacji oraz wyskoku z okna hotelu. To nie było zbyt mile dlatego niektóre pytania były przeze mnie pomijane.
- Så jeg må konkludere med at du ikke vet noe om biltyveri , drapsforsøk og skade på nærliggende bar?
- Huh? - spojrzałam na tłumacza.
- Czyli ja mam wnioskować, że nie wie pani nic o kradzieży aut, usiłowaniu morderstwa oraz zniszczenia pobliskiego baru - powtórzył Collins.
Kiedy wybuchnęłam ze złości zostało mi to wszystko wytłumaczone. Mężczyźni okazali mi akta Justina, w których roiło się od zeznań świadków, numerów dowodów i zdjęć. Nie mogłam wierzyć własnym oczom, uszom i innym zmysłom, których jeszcze nie postradałam. Chciałam płakać. Krzyczeć. Wrzeszczeć.
Kiedy wyszli upadłam na poduszkę z płaczem czując jak mój świat się zawala. Zakochałam się w bandycie. W bandycie bez serca i rozumu. Ale ja kochałam tego bandytę, kochałam go najmocniej. Chwyciłam za lampkę nocną i rzuciłam nią przez środek pokoju pomimo bólu kręgosłupa. Czułam jak wszystko chce ze mnie wyjść, a ja nie zamierzałam tego powstrzymać. Zaczęłam krzyczeć i piszczeć w nerwach, których nie byłabym w stanie uspokoić.
- Mówiłem, że nie jest tym za kogo się podaje.
Te głosy. Ktoś tu jest.
- Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?
- Twojego strachu.
Co? Czułam za sobą czyjąś obecność dlatego szybko zeszłam z łóżka. Upadłam na podłogę, ponieważ mój kręgosłup nie wytrzymał tego przeciążenia.
- Zostaw mnie! - krzyczałam i rzucałam wszystkim, co tylko znalazło się pod moimi rękami.
- Możesz ode mnie uciekać, ale ja i tak cię znajdę.
- Nie! Nie! Nie!
Nagle poczułam jak ktoś chwyta mnie od tyłu i podnosi.
- Puść mnie!
- Proszę się uspokoić!
Poczułam się tak jakby ktoś rzucił mnie na twardą podłogę i silna ręką zakrył moje oczy i chwycił za nadgarstki i kostki od nóg.
- Uspokoj się.
Zaczęłam piszczeć nie chcąc juz nic widzieć. Bałam się. Okropnie się bałam.
- Proszę podać dożylny środek uspokajający.
Po kilku sekundach poczułam igłę w lewym ramieniu. Rozchyliłam usta oddychając krótko i płytko. Kilka poklepań po policzku.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą lekarza.
- Proszę się uspokoić. Jest pani bezpieczna.
Zmarszczyłam brwi, a wtedy poczułam osłabienie i opadłam bezwładnie na łóżko wtapiając się w materac. I nie widząc już nic. Nic.
______________
Powoli zbliżamy się do końca opowiadania! :)
niedziela, 17 maja 2015
32. " Police office "
Justin's POV :
Zostałem wepchnięty do sali przesłuchań jak ostatnia szmata na tym świecie.
Kazano mi usiąść i cierpliwie czekać na komisarza. Wciąż byłem skuty kajdankami tyle że z przodu ciała. Warknąłem wkurwiony.
Wciąż miałem w głowie to co dzisiaj się wydarzyło. Dzięki Bogu Madison żyła i to się liczyło, mogą wpakować mnie do paki. Co gorsza Adams i McCoulter nadal pozostawali bez winy za to co jej zrobili. Wyjdę z kicia i od razu zabiję ich obydwu. Chcę żeby ona była bezpieczna. Nic więcej.
Drzwi otworzyły się, a do środka wszedł ten sam policjant, którego miałem na celu w kiblu w tym zasyfiałym barze.
- Bieber, niezłe z ciebie ziółko. Przejrzałem twoje akta i jestem pod wrażeniem jak długo unikałeś odpowiedzialności za to co robisz.
Oparłem się o krzesło siadając wygodnie i obserwując twarz komendanta. Kamienna twarz. Nie wiedziałem jak bardzo mogę grać.
- Pobicie w szkole, nielegalne wyścigi samochodowe, posiadanie sporej ilości narkotyków. Oh i wyrzucili Cię ze szkoły - powiedział podnosząc na mnie wzrok znad mojej kartoteki policyjnej.
- Dalej... usiłowanie morderstwa na nijakim Joe Crookerze, kradzież samochodu. - kontynuował.
No już przestań pieprzyć.
- A teraz to. Pobicie z dużym uszczerbkiem na zdrowiu, zniszczenie wyposażenia baru i napaść na funkcjonariusza policji, czytaj - mnie.
Mężczyzna rzucił kartoteką na metalowy stolik i usiadł naprzeciwko mnie.
Plakietka mówiła, że nazywa się Adam Verson, dość nienorweskie nazwisko. Czy wszyscy z którymi mam do czynienia nie pochodzą z Norwegii? Racja. Nie dogadaliby się ze mną. My fault.
Zaśmiałem się cicho i spojrzałem na przeszkloną Część pokoju.
- Ile ludzi siedzi po tamtej stronie?
Policjant spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
- Jedna osoba.
- Kto?
- A co to ma do rzeczy Bieber? Opowiedz coś o sobie może, co?
- Już wszystko wiesz. Najlepsze jest to, że wszystko to, co mi przeczytałeś nie zostało udowodnione i bylewm jedynie podejrzanym. Powinieneś to także wyczytać.
- Racja. Nie udowodniono ci tego, ale tym razem udowodnimy i będziesz siedział w kiciu. Nieważne czy tutaj czy w USA, ale zadbam o to, żebyś miał sporo czasu na przemyślenie całego twojego życia. Jak czuje się twoja matka z tym kim jesteś?
Zacisnąłem dłonie w pięść.
- Nie mam matki.
- A ojciec?
- Mój ojciec nie żyje.
- A więc nie miał kto cię wychować. Przykre. Na to nigdy nie jest za późno, dlatego nauczysz się tego w więzieniu. Będziesz miał mnóstwo czasu.
- Muszę zadzwonić - powiedziałem.
- Do?
- Adwokata. - uśmiechnąłem się dumnie. Miałem oczywiście na myśli Petera. Ma dużą wiedzę prawniczą, więc wydostanie mnie stąd.
- Masz 5 minut.
- Gdzie jest telefon?
- Tutaj - pokazał mi ścianę naprzeciwko siebie, a ja odwróciłem się, żeby dokładnie zobaczyć lokalizację telefonu.
Kurwa, będzie wszystko słyszał. Skurwiel.
Wstałem i podszedłem do telefonu wpisując odpowiedni numer do Petera.
- Słucham.
- Witam. Z tej strony Bieber - powiedziałem uprzejmie tak jakbym rozmawiał z adwokatem.
- Bieber? Gdzie Ty kurwa jesteś?
- Tak, oczywiście. Obecnie na komisariacie. Potrzebuję pańskiej pomocy z zakresu prawa.
- Kurwa. W coś ty się wpakował. Gdzie jest ten komisariat?
- Momencik - odwróciłem się do komendanta i zapytałem grzecznie adres, następnie powtarzając go Peterowi.
- Wiesz ile chcą kaucji za ciebie?
- Nie.
- Zaraz wszystko załatwię.
- Dziękuję za pomoc. Do zobaczenia.
Wróciłem na miejsce patrząc na mężczyznę.
- Jakie były twoje motywy?
- Nie będę rozmawiał bez adwokata. - powiedziałem i uśmiechnąłem się.
- Zanim twój adwokat przyleci tu ze Stanów to już zdążymy skończyć rozprawę.
- Nie byłbym tego taki pewny.
Siedziałem z podniesiona głową będąc pewnym siebie.
Mijała minuta za minutą. A ja myślałem tylko o niej. Co robi moja biedna Madison i w jakim jest stanie. Zostałem w sali sam, a w moich uszach dźwięczała cisza.
-------
- No Bieber. Przyszedł twój adwokat. - zapowiedział posterunkowy, którego widziałem po raz pierwszy na oczy.
Wstałem, ale ten wyhamował mnie gestem prawej dłoni nawołując do siedzenia. Od tych kajdanek piekły mnie nadgarstki i parzyła skóra.
Nagle do pomieszczenia wkroczył Peter, jego mina nie oznaczała nic dobrego. Wszedł do środka z wściekłością na twarzy. Rzucił jakimiś papierami i usiadł naprzeciw mnie.
- Myślisz, że jak wiele kurwa razy będę w stanie wyciągnąć cię z gówna w jakim siedzisz? Dowiedziałem się o wszystkim od ojca Madison, że twoja dziewczyna jest w szpitalu.
Spojrzałem na niego i położyłem złączone dłonie na stole. Uniosłem brwi obserwując go.
- Pobiłes policjanta w kiblu? Serio?
Warknąłem.
- Nie wyciągnę cie z tego. Oni mają monitoring z tego baru i nie widać na nim, żebyś miał jakiś powód do zaatakowania blondasa.
- Wyklinał mnie! - warknąlłem wstając.
- Bieber, obudź się! Nie jesteś w Nowym Jorku, w swoim klubie!
W końcu usiadł przy stoliku i schował twarz w dłonie.
- Nie jestem w stanie cię z tego wyciągnąć. Siedziałem przez godzinę przed nagraniem z monitoringu próbując znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie dla twojego, kurwa, dziecinnego zachowania. A wiesz co jest najlepsze?
Podniosłem głowę patrząc na twarz Petera.
- Zamierzają przesłuchać Madison.
-A co ona ma do tego? - Warknąłem.
- Chcą żeby potwierdziła twoje poprzednie wybryki, ale ona o niczym takim nie wie, wiec dopiero się dowie.
Kurwa jego mać.
środa, 6 maja 2015
31. " I'm fine "
Madison's POV :
- Justin? - powiedziałam patrząc jak wyprowadzają chłopaka w stronę radiowozu i wpychają do środka pojazdu. Co tu się dzieje?
Nagle poczułam mocny ból w plecach. Zbyt gwałtowny ruch. Syknęłam i w tym momencie podszedł do mnie młody ratownik medyczny, a obok niego trochę starszy lekarz. Obydwoje byli przystojni. Przygryzłam dolną wargę i spojrzałam w stronę radiowozu.
- Chcę wstać. - powiedziałam, ale zostałam zatrzymana przez ratownika.
- Siedź. Nie możesz na razie się ruszać, bo możesz uszkodzić kręgosłup.
- Co z kręgosłupem? - zapytał Phill- szofer mojego taty.
- Jest nadwyrężony od upadku, ale na szczęście może uda nam się uniknąć jazdy na wózku inwalidzkim, jeżeli nie będzie się Pani nadwyrężać. - tutaj spojrzał na mnie - I proszę, żeby Pani o tym pamiętała.
- Nazywam się Madison - powiedziałam.
Po chwili dotarło do mnie, co powiedział młody lekarz. Będę niepełnosprawna? Nie.
- Doktor Jason Andres, miło mi -- powiedział i uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Proszę zabrać pacjentkę do ambulansu i przewieźć do szpitala.
Spojrzałam na ojca i powiedziałam ciche " Przepraszam ".
- Dlaczego to zrobiłaś? - powiedział, kiedy ratownicy delikatnie i z pełną ostrożnością przenieśli mnie na nosze.
- Słyszałam jak ktoś do mnie mówi, żebym skoczyła - szepnęłam - I ja wie...
- Jedziemy - powiedział lekarz Andres klepiąc blachę samochodu i wskakując do środka. Spojrzałam w sufit. Nie chcę już o niczym myśleć.
Gdzie jest Justin?
Westchnęłam cicho.
- Wszystko w porządku? - zapytał lekarz.
- Tak - skłamałam.
- To super.
Zamknęłam oczy czując ból w plecach. Pamiętałam, że nie mogę zbyt dużo się poruszać, bo mogę wylądować jako niepełnosprawna. Nie chcę tego.
- Podam pani leki przeciwbólowe, które powinny szybko zadziałać. Nie chcemy żeby za bardzo pani to czuła.
Pokiwałam powoli głową i odczekałam kilka chwil. Zaczęło mi się nudzić, z chęcią pograłabym na telefonie albo napisała wiadomość do Any. A właśnie.... gdzie jest mój telefon? Czy jest w rękach tych... bandytów? A może Justin zabrał go, kiedy mnie znalazł. Nie wiem.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos lekarza Andresa. W ręce trzymał strzykawkę i uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Podam Ci lek dożylnie, wtedy unikniemy większego urażenia kręgosłupa.
Powoli i bezboleśnie wbił igłę w moja skórę. Spojrzałam na jego dłonie ale po chwili tego pożałowałam, ponieważ zrobiło mi się słabo.
~~~~~~~~~~
Zamrugałam kilkakrotnie powiekami przyzwyczajając się do jasnego światła w pomieszczeniu. Gdzie ja byłam?
Zmarszczyłam brwi o rozejrzałam się po pomieszczeniu. Sala szpitalna.
Spojrzałam na swoje ręce. Nie byłam podpięta do żadnych kabli ani niczego w rodzaju sprzętów medycznych. Spojrzałam w sufit. Będę miała wiele czasu na rozmyślanie, skoro będę tkwić tutaj przez kilka dni. Mam nadzieję, że będzie to tylko kilka dni. Westchnęłam cicho i ponownie zamknęłam oczy, ale otworzyłam je nagle, kiedy usłyszałam, że drzwi się zamknęły. Rozejrzałam się po pokoju i zobaczyłam postać mojej mamy. Mrugnelam kilka razy chcąc się upewnić czy znowu nie mam jakichś halucynacji.
- Kochanie - szepnęła, a mnie ogarnęła wściekłość za to, co zrobiła ojcu. Powinnam wszystko z siebie wyrzucić, mam w końcu prawo być zła po tym, czego się dowiedziałam od ojca.
- Jak mogłaś nam to zrobić? - powiedziałam zaciskając mocno palce na prześcieradle.
- O czym ty mówisz? Byłam na wyjeździe służbowym w Europie o dotarłam tutaj tak szybko jak tylko mogłam- odpowiedziała spokojnie siadając obok mnie. Odsunelam się.
A więc ona myśli, że ja nie wiem.
- A dokąd ten wyjazd służbowy, mamciu? - odparłam sarkastycznie.
- Do Paryża. Kupiłam sobie nowy pierścionek i buty.
Uniosła swoją prawą nogę i pokazała wysokie czółenka z błyszczącą szpilką. Zagwizdałam. Faktycznie były ładne.
Zmarszczyłam brwi dostrzegając, że na serdecznym palcu mojej matki nie ma obrączki, a jest pierścionek z błyszczącym oczkiem. Wyglądał jak zaręczynowy. Czy ona zaręczyła się ze swoim fagasem? Może już dawno, przecież mają pięcioletniego syna.
Odchrząknęłam cicho i oparłam się o dużą miękką poduszkę. Uśmiechnęłam się do mamy, ale nie był to szczery uśmiech.
- Powiedz mi, co u mojego brata? - szepnęłam i zaczęłam bawić się poduszką dyskretnie obserwując moją matkę.
Uniosła głowę z przerażoną miną i rozchyliła usta wciągając powietrze. Uśmiechnęła się po chwili i spojrzała na mnie, kiedy uniosłam głowę.
- U George'a? Co prawda dawno rozmawiałam z ciocią Helen, ponieważ jest na wakacjach w Miami, ale sądzę, że wszystko dobrze.
Zaśmialam się bez humoru. Aj. Będzie ciekawie.
- Nie pytam o George'a. Tylko o mojego pięcioletniego brata. Fakt. Ma innego ojca, ale nadal jest moim bratem, prawda?
Wszystkie kolory z twarzy mojej mamy odpłynęły w ciągu jednej sekundy. Jej usta zrobiły się blade i suche.
- Madison - szepnęła.
- Wyjdź stąd. - powiedziałam spokojnie, na co moja matka szybko uniosła się i wyszła z sali trzaskając drzwiami. Wyglądała na skrzywdzoną moimi słowami. Przecież to nie ja odeszłam od własnego dziecka.
Ale tak właściwie to po co ona przyjechała tutaj, do Oslo, skoro mieszka w Paryżu ze swoim kochankiem i dzieckiem. Nie chcę ich nawet poznać. Nie potrzebuję tego.
Patrzyłam na drzwi, a te otworzyły się i jak na zawołanie do środka wszedł lekarz.
- Dzień dobry, Madison. - powiedział przyjaźnie zabierając moją kartę z wynikami z łóżka i przeglądając ją.
- Dzień dobry, panie... e...
- Jason Andres. Jestem lekarzem prowadzącym. Będę obserwował twoje wyniki i prowadził leczenie.
Pochylił się nade mną i zaczął sprawdzać czy boli mnie szyja obkręcając ją. Następnie wyjął małą latarkę z kieszonki fartucha i poświecił w moje oczy.
- W porządku.
- Na jakim jesteśmy oddziale? - zapytałam.
- Psychiatrycznym - odpowiedział spokojnie, a ja niemalże udusiłam się powietrzem.
- Każdy trafiający do szpitala po próbie samobójczej jest przypisywany do tego oddziału.
- Dlaczego? - zapytałam.
- Ponieważ zdaniem niektórych samobójcy są ludźmi chorymi psychicznie i należy ich leczyć. Ja natomiast uważam, że są to ludzie, którzy swoimi czynami wołają o pomoc. A próba odebrania sobie życia jest idealna, żeby ktoś zwrócił uwagę na ich cierpienie. Czyż nie jest tak, Madison?
Lekarz spojrzał na mnie odkładając notatki na mały stolik przy moim łóżku i usiadł obok mnie.
Czy ja miałam taką potrzebę? Żeby ktoś mnie zauważył?
- Właściwie to... - zaczęłam - mam bardzo trudne ostatnie miesiące.
- Opowiedz mi o tym. Jestem nie tylko chirurgiem z zawodu, ale także psychologiem.
- To dlaczego pan pracuje na tym oddziale? - zapytałam następnie gryzac się w język.
- Brakuje lekarzy w szpitalu, staram się jak mogę pomagać ludziom, ponieważ kiedyś nie pomogłem i muszę w ten sposób uciszyć sumienie. Ale wróćmy do twojego problemu - powiedział i uśmiechnął się ciepło.
Czyli w tylko w naszym kraju o tym mówili w telewizji. Wciągnęłam powietrze...
- Otóż.. byłam przytrzymywana i wykorzystywana przez kilku mężczyzn.
W tym momencie przed oczami zobaczyłam twarz Drew i tą jego ekstazę w oczach, kiedy bawił się mną w najlepsze jednego wieczoru.
- No dobrze maleńka. Zabawimy się.
Uniosłam głowę i zobaczyłam jak chłopak nalał do szklanki whisky i usiadł na kanapie.
- Podejdź tu do mnie - mruknął.
Zaczęłam powoli iść.
- Klęknij i wyjmij twojego przyjaciela ze spodni.
Przełknęłam głośno ślinę i rozpiełam rozporek mężczyzny. Usłyszałam jak wziął szklankę ze stołu i oparł się plecami o skórzaną kanapę.
Kiedy tylko zajęłam się jego męskością w upragniony przez niego sposób usłyszałam jak warczy i zapija swoje jęki whisky.
- Tak dobrze, suko.
Wzdrygnęłam się na to wspomnienie i spojrzałam na Jasona.
- Zrobili ci coś złego? - zapytał subtelnie, a ja szybko pokiwałam głową.
Usłyszałam jak głośno wciąga powietrze.
- Więc to jest twój ból, o którym chcesz zapomnieć i krzyczysz prosząc o pomoc.
Spojrzałam na mężczyznę i przygryzłam dolną wargę zastanawiając się nad tym co powiedział.
- Nie byłam tego świadoma.
Jason Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie.
- Słyszałam czyjś głos. Kazał mi skoczyć.
- Ile razy ci się to zdarzyło? - zapytał.
- Kilka.
- Nie obawiasz się, że to może być schizofrenia? - zapytał i znowu wziął dokumenty. Zaczął coś pisać na odwrocie kartki.
- Weźmiemy to pod uwagę podczas twojego leczenia. A teraz odpoczywaj - powiedział wstając i odwieszając dokumenty.
- A co z tym... wózkiem inwalidzkim? - zapytałam.
- Masz uszkodzony kręgosłup, ale w niedużym stopniu. Uda nam się tego uniknąć - powiedział uśmiechając się pocieszająco - Później jeszcze cię odwiedzę.
- Do zobaczenia.
piątek, 1 maja 2015
30. "You'll go to jail for it. "
CZYTASZ = KOMENTUJESZ! !
Nobody's POV. :
Po wyjściu Justina Madison wciąż siedziała w łazience, załamana tym co powiedziała i dodatkowo przytloczona tym jak duży błąd popełniła.
Uniosła się z podłogi i wybiegła z łazienki kierując się na balkon. Spojrzała przez okno i nie zobaczyła nic, co mogłoby ją zainteresować. Na ulicach toczyło się normalne, codzienne życie, dlatego Madison wyszła na balkon zapinając guzik od swoich spodni i zakrywając piersi ukryte pod stanikiem. Zadrżała czując jak chłodne powietrze owiewa jej połnagie ciało. Westchnęła chowając się sppwrotem do pokoju hotelowego a następnie wchodząc do łazienki. Odkręciła wodę, żeby ta spokojnie mogła napełniać wannę, a sama powoli zdjęła z siebie ubrania i stała przed lustrem i wpatrywała w swoje odbicie. Przygryzła dolną wargę i wyprostowała plecy przez co jej piersi wizualnie się powiększyły.
Madison's POV :
Uśmiechnęłam się delikatnie, a po chwili znowu przygryzłam dolną wargę.
No dobra Madison. Zjebałaś sprawę, dlatego teraz to odkręcisz. Tylko niech wróci.
Przygryzłam dolną wargę i uniosłam wyżej swój podbródek.
Przecież nie możesz od tak go traktować tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś cię skrzywdził.
Nagle coś upadło na podłogę z dużym hukiem. Podskoczyłam do góry ze strachu i spojrzałam w tamtą stronę. Wazon z kwiatami stojący na półce w ścianie nagle spadł rozbijając się na milion kawałków. Czy ktoś jest tutaj?
Przecież wazon sam z siebie by nie spadł. Szybko rozejrzałam się wokół, ale nikogo w łazience nie było. Nałożyłam na siebie szlafrok szybko wychodząc z łazienki. Zobaczyłam jakiś cień stojący przy balkonie.
- Ha-halo? - powiedziałam do postaci.
Cisza. Zmarszczyłam brwi podchodząc bliżej do cienia.
Nie, tylko nie to.
- Myślałaś, że pozwolimy ci odejść od tak? - szepnął męski głos. Niski męski głos.
- K-kim jesteś? - powiedziałam drżącym głosem.
- Twoim wyobrażeniem.
Co? Zmora? To jest wytwór mojej wyobraźni, z którym rozmawiam? Postradałam zmysły.
- Podejdź do mnie, a wytłumaczę ci kilka rzeczy - odpowiedziała postać. Pokiwałam przecząco głową, a postać zaczęła się zbliżać. Zaczęłam się wycofywać.
- Jesteś nic nie warta. Po co męczysz się ze swoim oszpeconym ciałem? Zobacz jak wyglądasz.
Spojrzałam na siebie i zmarszczyłam brwi. Zmora ma rację.
- Jesteś w wieżowcu, sama w pokoju. Nie sądzisz, że to dobry pomysł, żeby zakończyć swoje cierpienie?
Zamknęłam oczy.
- Pomyśl jak dużym ciężarem będziesz dla swojego ojca, jak źle potraktowałaś tego chłopaka, który przyleciał tu z Nowego Jorku. Tylko po to, żeby cię uratować.
To prawda. Jestem skończona, po tym wszystkim. Oni powinni mnie zabić i potem się mną bawić. Przecież ja jestem juz skończona. Skończona.
- Jesteś już skończona. Słyszysz? Skoń-czo-na.
Coś delikatnie mnie popchnęło, żebym zaczęła iść w stronę balkonu. Otworzyłam duże drzwi wychodząc na zewnątrz. Oparłam się o balustradę i spuściłam głowę.
Na dworze zachodziło słońce powodując, że wokół robiło się coraz ciemniej.
- Wejdź.
Wspięłam się na poręcz i stanęłam na niej trzymając się czegoś na kształt winorośli oplatających balkon. Skąd to się tu wzięło? Stałam tak długą chwilę wpatrując się w tłum gromadzący się pod hotelem i krzyczącym, żebym tego nie zrobiła.
- A co z tym chłopakiem, który się tobą bawił?
- Nazywa się Justin! - krzyknęłam.
- I tak by cię zostawił.
- Nigdy by mnie nie zostawił! Kocha mnie!
- Nie wiesz co to jest miłość. Jesteś beznadziejna we wszystkim co robisz.
- Zostaw mnie!
- Nie ominę tego widowiska. Jak powoli będziesz lecieć w dół.
- Nienawidzę swojego życia!
Odwrocilam się do tyłu, żeby spojrzeć temu komuś w oczy. Kiedy to zrobiłam zobaczyłam, że nikogo tam nie było. Czy ja kłóciłam się z własnymi myślami?
Poczułam jak tracę równowagę.
Spadam.
Tato wybacz mi.
Mamo wybacz mi.
Justin, kochany, wybacz mi.
Nagle poczułam coś pod plecami.
Nobody's POV :
Justin powoli wracał ulicami Oslo, kiedy zobaczył tłumów ludzi pod hotelem. Zmarszczył brwi i zaśmiał się patrząc na wystraszonych ludzi.
- Dzwońcie po policję! Szybko!
Kilka osób trzymało przy uchu telefon i dzwoniło gdzieś bardzo szybko wypowiadając pojedyncze słowa.
Obok chłopaka przebiegła kobieta mało co go nie wywracając.
Chłopak będąc zmieszanym zaczął się rozglądać.
- Jakaś dziewczyna chce wyskoczyć z okna! - krzyczała kobieta do telefonu, a następnie szybko podała adres hotelu.
Justin podbiegł do tłumu i spojrzał w górę, czyli w kierunku gdzie patrzył każdy ze stojących. Zobaczył tam drobną postać Madison owiniętą szczelnie szlafrokiem. Krzyczała coś tak jakby z kimś rozmawiała, ponieważ co chwilę odwracała się w jedną stronę.
- O nie, znowu ma napady schizofrenii- szepnął pod nosem chłopak szybko wybiegając z tłumu.
Justin kierował się do schodów nie mając czasu na czekanie na windę. Wbiegał co trzy stopnie nie czując nic poza chęcią uratowana Madison.
Czwarte piętro.
Siódme.
Dziewiąte.
W końcu znalazł się na odpowiednim piętrze. Szybko przebiegł długi korytarz i szarpnął za klamkę otwierając drzwi.
- Nienawidzę swojego życia! - krzyknęła dziewczyna zaczynając płakać.
- Madison - powiedział, kiedy dziewczyna odwróciła się przodem do pomieszczenia, otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie straciła równowagę i spadła w dół z krzykiem.
Chłopak szybko wbiegł na balkon i wychylił się za szczebelki nie wiedząc dokładnie co robić.
- Nie! - krzyknął upadając na kolana i zaczynając płakać.
To było silniejsze od niego, rozpacz ogarnęła jego ciało.
- Kurwa! - krzyknął na całe gardło nie mogąc odpędzić od siebie tej boleści.
Nagle usłyszał krzyk radości i brawa tłumu stojącego pod hotelem.
Spojrzała dół i zobaczył jak ciało Madison leży na specjalnym materiale straży pożarnej, a zajmują się nią ratownicy medyczni.
- Dziękuję Ci, Boże. Kurwa, dziękuję Ci z całego serca, że ją uratowałeś - powiedział chłopak i wstał szybko zbiegając na dół, żeby jak najszybciej znaleźć się przy swojej ukochanej.
Dlaczego ją opuścił? Gdyby tego nie zrobił to nie doszłoby do tego.
Szybko znalazł się na dole i biegł próbując przepchnąć się przez tłum.
- Przepuśćcie mnie, Kurwa! - krzyczał aż w końcu znalazł się przy Madison, która trzęsła się z zimna. Na miejscu był już jej ojciec i jego ochroniarz /szofer.
- Madison. ..
- Justin - szepnęła i szybko się do niego przytuliła chcąc poczuć się bezpiecznie.
- Przepraszam.
- Za co mnie przepraszasz? - szepnął chłopak.
- Za wszystko.
- Nigdy już nie odejdę od ciebie nawet jeżeli będziesz tego chciała - powiedział Justin i uśmiechnął się delikatnie patrząc na twarz dziewczyny.
- Jesteś nienormalna, wiesz o tym?
Dziewczyna pokiwała głową patrząc smutno na chłopaka.
- Ale dlaczego? - zapytał.
Nagle Justin został odsunięty z siłą od Madison i powalony na ziemię.
- Co panowie robią?! - krzyknął pan Beer.
- Zostawcie go! - wrzasnęła Madison próbując wstać, ale nie mogła, bo upadek na materiał spowodował ból pleców.
Justin został skuty w kajdanki i przygnieciony do ziemi przez jednego z policjantów.
- Komendant Birner -powiedział młody mężczyzna pokazując legitymację policyjną ze wszelkimi danymi. - Chłopak zostaje zatrzymany pod zarzutem wszczęcia bójki, zniszczenia wyposażenia baru oraz spowodowanie ciężkich obrażeń na ciele. Będąc pod wpływem alkoholu.
- Co?! - krzyknęła Madison.
Justin został podniesiony z ziemi i poprowadzony do policyjnego radiowozu, gdzie został wepchnięty jak więzień.
- Pójdziesz do pierdla za to, co zrobiłeś- powiedział policjant i zatrzasnął drzwi.
__________________
niedziela, 26 kwietnia 2015
29. " Big troubles "
Słuchałem z fascynacją jak Madison wciąga powietrze, jak cicho wzdycha i jak powoli wypuszcza powietrze ze swoich rozchylonych ust. Zacząłem kochać tą dziewczynę dopiero w momencie, kiedy nagle zniknęła bez wieści, wtedy właśnie przyznałem się przed samym sobą, że jestem w stanie sprowadzić ją bezpieczną i całą z każdego, nawet najbardziej wyludnionego miejsca na tej planecie.
Może mówię jak pierdolona cipa, ale taka jest prawda. Jeżeli chodzi o uczucie do niej to tak, jestem skończonym frajerem.
Uśmiechałem się jak głupi widząc jak Madison reaguje a mój dotyk i pocałunki. - Madison. Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie. - szepnąłem w jej skórę, a po chwili dostałem się do jej pełnych ust. Madison przygryzała wargę, dlatego delikatnie ją pocałowałem i chwyciłem zębami wargę którą trzymała. Nagle poczułem jak delikatne i drobne dłonie Madison zaczynają pozbawiać mnie ubrań, ale po chwili ja zatrzymała. Zmarszczyłem brwi.
- Madison. Nie musimy iść dalej.
Widziałem, że się wahała. Nie chciałem jej do niczego namawiać. To co pomiędzy nami się dzieje zależy tylko i wyłącznie od niej. Ja jestem w stanie dać jej wszystko, wystarczy że kiwnie głową i się zgodzi, a będę w stanie rzucić świat do jej stóp. Kocham ją, kurwa.
Muszę to w końcu przyznać przed samym sobą, do chuja.
Dziewczyna zabrała ręce z mojego ciała, a po chwili mocno objęła moją szyję i przytuliła się.
Nagła zmiana nastroju. Eh.
- Kochanie - szepnąłem przytulając jej drobne ciało do siebie. Cisza.
Chciałbym ją schować i nigdy nie wypuścić, żeby już nigdy nie musiała cierpieć. Lezelismy w ciszy a ja spokojnie gładziłem szyję Madison swoim nosem. Dźwięczącą w uszach ciszę przerwał ciszy płacz.
- Jestem w stanie dać ci wszystko. Chcę dać ci to co mam, mimo tego, że masz każdą możliwą rzecz na tym pieprzonym świecie. Tylko daj mu szansę. Daj mi szansę, żebym sprawił byś była szczęśliwa.
Mad, proszę. Mad. Zgodz się.
Madison nie odpowiedziała wciąż trwając przy moim ciele, a z jej pełnych ust wydobywał się bolesny płacz. Zsunąłem się z jej ciała chcąc porozmawiać o tym co dzieje się w jej głowie. Chcę jej pomóc, ale do tego potrzebuje informacji od niej samej, jakichś zwierzeń, kurwa, czegokolwiek, żeby wiedzieć w jaki sposób jej pomóc.
Nagle Madison ruszyła do łazienki, biegnąc mało co nie potknęła się o własne nogi. Ruszyłem za nią, ale szybko zamknęła drzwi. Uderzyłem pięścią w drewno i oparłem o nie czoło czując się bezsilny. Nie wiedziałem o co dokładnie jej chodzi. Może to była jedynie kwestia jej odrzucenia do czyjegoś dotyku po tym co zrobili jej ci skurwiele. Ale dlaczego nie odpowiedziała mi na to jak proszę ją o to, żeby dała mi szansę.
Ja tylko chcę; żeby była szczęśliwa. Kurwa mać.
- Madison, daj mi szansę - powiedziałem cicho zamykając oczy.
- Zostaw mnie - usłyszałem zza drzwi. To zabolało.
- Zostaw mnie! - wrzasnęła Madison, a ja zacisnąłem ponownie pięść na drzwiach chcąc je rozpieprzyć, żeby tylko dostać się do niej. Zapytacie- po co? Przecież właśnie cię odrzuciła. Ale ja nie chcę pozwolić jej odejść, tym bardziej, że nie wiem o co chodzi. Kurwa, nie. Ona tego chce, ale żeby się upewnić musiałem się o to zapytać.
- Chcesz żebym cię zostawił?
- Tak - odpowiedziała dziewczyna, ale w jej głosie usłyszałem ból, słyszałem jak jej głos zaczyna drżeć.
- Madison...
- Justin Proszę, idź stąd.
Ona naprawdę tego chciała, naprawdę chce, żebym ją zostawił. Najważniejsze, że jest już bezpieczna. Jej ojciec przetransportuje ją do domu w Nowym Jorku i będzie już bezpieczna u siebie w domu, wróci do pełni zdrowia.
- Żegnaj Madison. - powiedziałem cicho w drzwi, a chwilę później usłyszałem głośny płacz Madison. Zmarszczyłem brwi. Nie mogę tego słuchać.
Nie powinienem, nie powinienem jej dotykać i próbować doprowadzić do seksu, bo minęło zbyt mało czasu, żeby to się udało. Poza tym na pewno po tym uważałaby, że zostawię ją jak tylko ją "zaliczę". Kurwa, nie mam 15 lat, żeby bawić się w takie rzeczy. Jak byłem smarkaczem to bawiły mnie takie rzeczy, ale teraz to jest żałosne. Dobra, macie mnie. Do momentu aż poznałem Madison robiłem takie rzeczy- dragi, przypadkowy seks i zabawa w klubie aż do rana, ale kurwa- jestem właścicielem tego klubu, a to, że niektóre dziwki zrobią wszystko, żeby dotknąć mojego kutasa to nie moja wina.
Ale Madison była inna, jest delikatna i nie jest nachalna. Znalazłem się przy windzie, ale nie chciałem czekać aż znajdzie się na moim piętrze, dlatego poszedłem w stronę schodów. Zbiegłem co dwa schody dwa piętra niżej. Jestem wkurwiony, potrzebuję rozluźnienia.
Wyszedłem na zewnątrz, a w moje ciało uderzyło chłodne norweskie powietrze. 14:22. Na pewno żaden klub o tej porze nie jest otwarty, dlatego ruszyłem do baru na rogu, który widziałem, kiedy przejeżdżaliśmy przez Oslo jadąc do hotelu. Bar "øl", cokolwiek to znaczy, nie był eleganckim miejscem, ale podobał mi się. Brakowało mi takiego klimatu- zapachu dymu papierosowego, piwa, alkoholu i innych gówien. Usiadłem przy ladzie pomiędzy dwoma mężczyznami- jeden w średnim wieku w zniszczonym garniturze, a drugi- młodszy ode mnie z pedalską blond grzywką na bok i przywołałem barmana.
- Hva vil du? - powiedział przypakowany mężczyzna, który był tu barmanem.
Zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc. Co to do chuja znaczy? Uniosłem brwi pokazując tym, że nie rozumiem o czym facet do mnie mówi.
- Hva vil du? - powtórzył barman tracąc już cierpliwość.
- Koleś pyta czego chcesz - powiedział blondyn siedzący po mojej lewej stronie uśmiechający się cwaniacko w moją stronę.
- Jak jest "piwo" po waszemu? - odpowiedziałem niemiło.
- øl - odpowiedział, a po chwili się zaśmiał.
- Whiskey - odpowiedziałem barmanowi odwracając się w jego stronę. Mężczyzna powoli kiwnął głową, a po chwili zniknął gdzieś za półkami.
- Nie jesteś stąd, nie?
Odwróciłem się w stronę blondyna i odpowiedziałem mu tym samym tonem.
- Nie - warknąłem cicho.
- Du gjør narr av seg selv.
Blondyn zaśmiał się tak jakby powiedział najśmieszniejszy żart na tym jebanym świecie.
- Co tam kurwa szepczesz?
- Cunt.
W tym momencie na ladzie przede mną znalazła się szklanka whiskey. Szybko ją opróżniłem.
Justin chwycił nieznanego mu blondyna za kołnierz jego koszuli i podniósł do góry poobijanego chłopaka.
______________